Ocalały fragment większej całości

Większa całość była zimowym pejzażykiem, datowanym na 1923 rok ( !!! ), wykupionym od Panów Zbieraczy, – Szefowaaa, będzie za TO na flaszkę ? Będzie, panie Józefku, będzie 🙂 Obrazek trafił w moje ręce w strasznym stanie – zawilgocony, z pleśnią pod ramką, i na dodatek „podgryziony” przez jakieś chrząszczyki lubiące stary papier. Osuszyłam jak umiałam, ramkę oczyściłam, odpleśniłam i zatkałam dziurki po „drewnojadach”. I tak sobie wisiał pejzażyk w towarzystwie innych podobnie zdobytych dzieł w moim krakowskim domu przez parę dobrych lat.

Kiedy niemal 20 lat temu przeprowadzałam się do Włoch, oczywiście zabrałam go ze sobą. Niestety przez pierwszy rok mojego pobytu tutaj leżał zapakowany w pudle w nieogrzewanym garażu, co nie było dobrym pomysłem, ale jak się okazało – bez większych szkód. Potem powiesiłam go w moim studio razem z innymi obrazkami. A parę tygodni temu spadł 😦 Ramka w drebiezgi, szkło w całym pokoju, a co najgorsze – podarł się papier 😦 Chuda sarenka straciła nóżkę, drzewo się złamało, jedynie chatka ocalała.

Poniżej – to, co z nią zrobiłam, no bo przecież stulatki nie wyrzucę ;))

Hipkojze Pietrek, hipkoj !!!

– zaciskałam wczoraj kciuki śledząc w tv skoki w Planicy. No i hipnoł Pietrek telo piyknie co cud !!! BRAWO BRAWO !!

A miodem na moje eko_serce był wspaniały pomysł organizatorów, żeby zamiast kwiatów, które i tak niebawem znalazłyby się w śmieciach – wręczyć medalistom sadzonki iglaków 🌲 .

Orzeł wylądował – czyli jezioro z łabędziem dla Luci

Najpierw powstało jezioro

następnie jezioro porosły trzciny, a łabędzie zaczęły budować gniazdo

ostatnie poprawki

i można spokojnie zasiąść w oczekiwaniu na łabędziątka 😉

Rzadko na moich wargach

– i staram się nie być patetyczna. Ale dzisiaj chcę złożyć życzenia mojej Ojczyźnie. Chociaż właściwie życzenie jest jedno – Polsko, życzę Ci, by między Twoimi dziećmi nie było już więcej mowy nienawiści. I to tyle .. Kocham Cię, myślę o Tobie z troską – zawsze Twoja Magda

Jak wymijająco odpowiedzieć na źle zadane pytanie

  • ( tekst napisany w 2011 roku )

Niezmiernie trudno jest mnie, osobie, która czyta książki w każdej możliwej sytuacji i każdym możliwym miejscu, zdecydować, jaka pozycja zrobiła na mnie największe wrażenie. Jeszcze trudniej jest rekomendować, zachęcać. To, co dla mnie mogło być literackim objawieniem, odkrywaniem nowych światów, źródłem emocji, powodem wzruszeń czy uniesień intelektualnych, dla kogo innego może być zwykłym czytadłem, niewartym ceny papieru, na którym zostało wydrukowane. Wszak każdy z nas inne ma upodobania i – de gustibus non est disputandum.
Także to, że czytamy nie „w oderwaniu od rzeczywistości” a „tu i teraz”, w konkretnej naszej, osobistej sytuacji, w konkretnym nastroju, takim a nie innym samopoczuciu, stanie ducha, przy takiej a nie innej pogodzie, bezsprzecznie wpływa na naszą percepcję. Podobnie nasz wiek determinuje określony odbiór lektury. To co zachwyca dwudziestoparolatka, już dziesięć lat później z grymasem niechęci i uśmiechem rozbawienia własnymi niegdysiejszymi gustami może zostać odłożone na najwyższą półkę w biblioteczce. Ale … zdarza się, że za następne parę, paręnaście lat, z już bądź co bądź wyrobionym gustem literackim, wolni od pochopności decyzji wieku młodzieńczego , mniej emocjonalnie a bardziej intelektualnie chcemy przypomnieć sobie to, co kiedyś nas zafascynowało, co gnało nas do biblioteki, co powodowało, że zarywaliśmy noce, czytając przy latarce pod pierzyną. I sięgamy na tę zakurzoną najwyższą półkę naszej pamięci. I czytamy z zapartym tchem, błyszczącymi oczyma, na przemian śmiejąc się i ocierając łzy wzruszenia. I czytamy…
Z założenia więc subiektywny być musi nasz osąd lektury; równie subiektywny co niesubiektywne były powody dla których tę a nie inną pozycję postanowiliśmy przeczytać. – A to ktoś podarował nam na urodziny, a to autor dostał literackiego Nobla, rozwiódł się, ożenił, zmarł czy akurat obchodzimy setną rocznicę jego urodzin.
To wszystko nie ma znaczenia. Tak naprawdę jedyne co jest ważne, to to, czy książka nam się podoba, czy wzbudza w nas emocje, czy po przeczytaniu chcemy czytać raz jeszcze , już na spokojnie, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, smakując, delektując się każdą frazą. Czy chcemy, zazdrośnie chowając ją pod poduszką, żeby była nasza. Czy też bez żalu z nią się rozstajemy, znudzeni, rozczarowani, zawiedzeni, nie doczytawszy nawet do końca drugiego rozdziału.
Jednakowoż nie jest tak, że te, których my nie chcemy, które nie przykuły naszej uwagi na dłużej, nie znajdą wdzięcznego czytelnika w kim innym. Jako się rzekło, o gustach się nie dyskutuje.
Ale wszystkie one, wszystkie przeczytane czy chociażby naprędce przewertowane książki zostawiają w nas pewien ślad. Jedne głębszy, mocno odciśnięty, a inne cień zaledwie, cień cienia. Gdzieś tam, daleko z tyłu głowy żyją pospołu Winnetou i Jean Valjean, Mały Książę z pilotem Pirxem patrzą w gwiazdy, roboty marzą o mechanicznych owcach a Odys i Leopold szukają każdy swojej Itaki.
Jest wiele książek, które zapadły mi w pamięci. Pamiętam nie tylko ich treść i wrażenie jakie na mnie wywarły. Pamiętam ich zapach, kiedy pierwszy raz były w moich dłoniach, zapach papieru i farby drukarskiej, pamiętam gładkość obwoluty i szelest kartek pośpiesznie przerzucanych. Pamiętam też swoją przekorną cierpliwość – już mam, już jest na wyciągnięcie ręki, ale jeszcze nie czytam, jeszcze się wstrzymuję.
Gdyby ktoś bardzo dociekliwy zadał mi pytanie, która z przeczytanych książek wywarła na mnie największe wrażenie, która z nich najbardziej mi się podobała, odpowiedź musiała by być jedna – nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, nie potrafię wybrać.
Zakładam jednakże, że przyszłyby mi wówczas na myśl książki, do których wracam wielokrotnie i za każdym razem czytanie ich sprawia mi przyjemność równą tej, jaka była mi dana przy pierwszym ich czytaniu.
Na pewno byłaby to „Księżycowa dolina” Jacka Londona, wzruszająca powieść drogi z wątkiem miłosnym, wykwintną bielizną i cudowną piosenką o abalonach.
Dalej Lem i „Powrót z gwiazd”, który mimo że upłynęło 50 lat od pierwszego wydania nic ze swego przesłania nie stracił.
Wieczne dziecko we mnie dopomina się o „Akademię Pana Kleksa” i o lewkonię podróżniczą – oj tak!!!
„Bikini” według mnie najlepsza, najbardziej dojrzała powieść Janusza Leona Wiśniewskiego.
Wstrząsająca „Zielona mila” Stephena Kinga i Mr.Jingles.
Sapkowski – za całokształt. No .. prawie.
Randy Pausch „Ostatni wykład” z jakże istotnym przesłaniem – cyt.: „Większość z nas miało w dzieciństwie marzenia: miejsca, które chcieliśmy zwiedzić, ludzie, których chcieliśmy spotkać, pracę, która chcieliśmy wykonywać. To wszystko to nasze marzenia, które mogą się stać potężnym źródłem motywacji. Niektórzy z czasem rezygnują z nich. Zachowanie ich to podstawowa wartość, która świadczy o naszym człowieczeństwie.”
„Il gattopardo” (Lampart) di Lampedusy i modlitwa rodziny di Salina, prowadzona przez księcia Fabrizio.
Mariusz Wilk przełamujący stereotypy myślenia o Rosji swoim „Dziennikiem Północnym”.
Wspaniałe „Czasy Miejsca Ludzie. Wspomnienia z Kresów Wschodnich” Heleny z Jaczynowskich Roth.
I wiele, wiele innych.
Sprowokowane jakimś impulsem, zapachem, dźwiękiem, ciszą wracają do nas niby magdalenki. Pamiętamy jedynie fragmenty, słowa pojedyncze. A więc w poszukiwaniu straconego czasu znów sięgamy na tę najwyższą, zakurzoną półkę naszej pamięci i czytamy, czytamy, czytamy…

Nocna czerń ciągnie się – jak w Dukli – w nieskończoność , Babette przygotowuje dla nas swoją ucztę, Nastazja rozdmuchuje samowar, świerszcz gra za kominem, Wielki Brat patrzy a Orwell zaprasza na filiżankę herbaty z mlekiem.
A my czytamy…